Mądrość domowego chleba

Ostatnio bardzo mocno przesunęłam swoją aktywność z biznesu do domu. To wzbudza we mnie bardzo wiele emocji i skłania do przemyśleń, które wydawało mi się, że nie będą ciekawe dla innych. Dopiero moje cudowne Dziewczyny z mastermindu kazały mi się popukać w czoło i spojrzeć na treść moich refleksji z szerszej perspektywy.  Dlatego dzisiaj przychodzę do Ciebie z mądrością zaczerpniętą od domowego chleba.

Co Zenon mówi o biznesie?

Zenon to zakwas do chleba, który własnoręcznie przygotowałam w domu. Nadałam mu imię, bo trzeba go dokarmiać, a drożdże w nim żyją i można obserwować ich aktywność. To również spowodowało, że moje dzieciaki angażują się w proces pieczenia. Mamy z tego niezły ubaw.

Nie wiem, czy masz już za sobą doświadczenie wypieku domowego chleba. Dla mnie jest w tym coś symbolicznego. Zagniatając ciasto, rozmyślam. Przypominam sobie o wielu ważnych kwestiach, które umykają mi w codziennym pośpiechu.

Na początku zawsze jest pod górkę

Pierwszy bochenek to był totalny gniot. Nawet chleba nie przypominał. Z każdym kolejnym wypiekiem jest lepiej. Dokładnie tak samo jest z każdym nowym działaniem w biznesie. Każdy nowy projekt i aktywność, to na początku wyzwanie. Swoboda w działaniu przychodzi z czasem. Potrzebujemy prób i stopniowego nabierania wprawy. Biznes nie rozkwita, bo spróbowaliśmy raz.

Rezultat jest niepewny

W miarę nabierania wprawy łatwiej o oczekiwany rezultat. Chociaż i ten jest nierówny, a na pewno nie jest gwarantowany. Czasem Zenonowy bochenek wychodzi lepiej wyrośnięty, czasem bardziej gumowaty. To nie zawsze jest moja wina. Czasem wystąpią okoliczności ode mnie niezależne i przekreślą największe nawet starania. W takiej sytuacji trzeba szybko podjąć decyzję, czy ratować sytuację (dognieść trochę mąki, dopalić sprzedaż reklamą) czy odpuścić temat i nie generować dalszych strat (wyrzucić złe ciasto przed pieczeniem, zatrzymać reklamę, żeby nie tracić budżetu). Im szybciej zdecyduję, tym większe szanse, że zdążę upiec dobry bochenek jeszcze na kolację.

Zaangażowanie zamiast mozołu

Do zagniatania ciasta zamiast siły rąk używam miksera. Wydawało mi się, że to takie „pójście na łatwiznę”, ale przekonało mnie do tego wiele drobnych argumentów. Myślałam „prawdziwy chleb, to trzeba własnymi rękami…”. Otóż – nie trzeba :D O wyniku nie decyduje to, jak bardzo się umęczę podczas pieczenia. Dużo istotniejsze jest to, na ile się zaangażuję. Zaangażowanie to nie pot, który cieknie po plecach. To koncentracja na zadaniu. Nie tylko na akcie wytworzenia, ale też podczas planowania i wyboru strategii działania.

Upieczenie chleba według przepisu, który wisi w mojej kuchni zajmuje 6 godzin. To szereg czynności, które wykonuję w odpowiednim czasie i kolejności. Bez przygotowania to batalia na cały dzień i mąka fruwająca wszędzie. Jeśli się zaangażuję (głową!!!), to bochenek piecze się w międzyczasie, a kuchnia przez cały czas jest zorganizowana i uporządkowana.

Pewnych rzeczy nie da się zrobić szybko

Jeśli chcę mieć chleb szybko, idę do piekarni. Domowego nie zrobię w 15 minut. Dużo lepiej sprawdzają się małe kroki niż huzia na Zenona. Pieczenie uczy mnie pokory i cierpliwości. Wyjaśniania innym, że chrupiącej kromki ze świeżym masłem i szczypiorkiem nie mogą dostać od ręki. Że wytworzenie jakości wymaga czasu i uwagi. Czy dostrzegasz analogię biznesową? :D

Wyrozumiałość

Jest jeszcze jedna ważna rzecz, której uczę się od Zenona. Kiedy wyjdzie mi zakalec, to nie traktuję tego w kategorii osobistej porażki. Nie produkuję sobie w głowie poczucia winy ani dziwnych myśli o byciu nieudacznikiem. Nie porównuję się do Okrasy i innych Makłowiczy. Nie wpadam w rozpacz. Nie wykonuję gwałtownych ruchów. Nie przerzucam winy na piekarnię. Czy się wściekam? Oczywiście! Ale ta wściekłość nie szkodzi ani mi, ani nikomu innemu. To raczej siła, którą wykorzystuję, żeby zrobić jeszcze raz albo zupełnie inaczej. To chleb się nie udał, a nie ja! Biznes czasem nie wychodzi. Ale to nie mówi nic o wartości człowieka, który go prowadzi.

Mądrość domowego chleba

Kiedy patrzę na swoją sytuację z tak przemyślanej perspektywy, odzyskuję wewnętrzny spokój. Rzeczywistość jest, jaka jest. Pewnych rzeczy nie zmienię. Jednak z całą pewnością mam wpływ na to, jak o tych rzeczach myślę i co mi one robią.
W mojej pracy teraz jest trudno, bo to zaledwie kilka tygodni w zupełnie nowych warunkach. Rezultat moich działań może być dobry albo niekoniecznie (trzeba się z tym pogodzić). Nie potrzebuję pracować po 12h, ale na pewno muszę się angażować, kiedy już mam czas na pracę. I co najtrudniejsze dla mnie – ćwiczę cierpliwość, bo prawdziwa smakowitość przychodzi z czasem.


Wracam do Zenona, bo dziś czas na kolejne bochenki…

Oryginalnie ten tekst stanowił zawartość mastermindowego newslettera. Reakcji było tak wiele, że postanowiłam umieścić go na blogu, z nadzieją że i Ciebie zainspiruje albo skłoni do refleksji. Udało się?

Podobne wpisy

10 komentarzy

  1. Wspaniałą analogia, nie tylko do biznesu, ale wszystkich działań/wyzwań podejmowanych w życiu. Bardzo mi się spodobał ten wpis :)

  2. Aniu, świetny tekst i bardzo przemawiająca analogia. Ja bym jeszcze dodała jedno zdanie z moich doświadczeń z chlebem (i biznezem): są takie momenty, kiedy należy sobie odpuścić pieczenie i zdobyć chleb… Ale z naprawdę dobrego źródła!

    1. Ha! Zgadzam się z Tobą całkowicie. Ilość wysiłku włożona w osiągnięcie celu musi się jakoś równoważyć z wartością tego celu. Inaczej zamieniamy się w Syzyfa. A on chyba nie czerpał radości z życia…

  3. Super tekst. To chyba taki czas. Robiąc remont w nowym sklepie stwierdziłam, że dobra organizacja powinna działać jak fuga do płytek :D Czepia się szorstkiej części, ale nigdy nie gładkiej. Każdy powinien mieć ściśle określone zakresy działań i kompetencji, które są jasne dla wszystkich w firmie. Jeżeli tak jest, to nawet przy błędach można je łatwo wychwycić i usunąć. Zaczynam rozumieć mojego wykładowcę, który opowiadał, że najmądrzejsze refleksje przyszły w wojsku gdy rowy kopał :D

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *